Oczko, czyli kiedy znalazłam Malutki skarb

Niektórzy już od rana świętują ze mną i z Najdroższym naszą 21. rocznicę ślubu. Marek wie i słyszy ode mnie na co dzień to, co chcę, żeby wiedział, ale świętowania nigdy za wiele, szczególnie w tak ważnych chwilach i w doborowym towarzystwie. Kto chce dołączyć i świętować z nami, zapraszam, mamy 2 dni (cywilny i kościelny) i całe życie dłużej, więc jutro będzie o tym, co dziś, a dziś jest o tym, jak się zaczęło:) Był rok 1986 …

razem

Poniższy tekst napisałam w 2001 roku, w okrągłą rocznicę Chaty na Otrycie, gdzie w 1986…

Warszawa, 2001 rok.

MÓJ MALUTKI OTRYT – MALINA

Otryt. Dla każdego z nas coś innego… Tylko dla turystów spędzających dziś noc w Chacie, Otryt jest konkretnym miejscem na geograficznej mapie Polski. Wymagającym latarki i gumiaków. Dla nas Otryt to miejsce na mapie wspomnień. Mój Otryt zmieniał się kilka razy…

Otryt I.

Mama zadzwoniła do Szwajcarii, że przyszło pismo z Uniwersytetu Warszawskiego. Wydział Socjologii nie tylko przyjął mnie do grona swoich studentów, ale jeszcze zaprasza na koniec wakacji w Bieszczady. Byłam dumna i czułam się wyróżniona. Pomyślałam sobie, będę miała jeszcze tydzień po powrocie z Zachodu, żeby się przygotować. Adidasy już mam. Raz kozie śmierć. Poszłam na zaanonsowane w piśmie spotkanie organizacyjne. W pokoiku na Małym Dziedzińcu obecni byli już Joanna, zwana później Landryną, Tomek „Mlekopij”, jeszcze bardziej przejęty niż ja, Krzyś z Ełku, Ola Sztetyłło. Przemek? I Bardzo Ważny Kierownik Obozu.

Podchodziliśmy pod górę. Kierownik przez cały czas twierdził, że do szczytu już tylko „żabi skok”. A kiedy podeszliśmy – Chata nas oczarowała. Później ci starsi, Bardzo Ważni Otrytczycy, zaproponowali mnie i Oli, żebyśmy przyjechały na Barana, imprezę co najmniej tak ważną, jak coroczny festiwal piosenki w Sopocie.

Powrót z Zerówki – to przede wszystkim Michał Gierbisz. Ten, na złość Heniowi Banaszakowi był pierwszym, który namówił mnie do wypicia ALKOHOLU. Piwa! W knajpie „Turystyczna” w Ustrzykach Dolnych, tuż przed odejściem pociągu. A jak już mnie spoił – to sikającej w tych smrodliwie niekonwencjonalnych okolicznościach, zadał głośno, do dziś brzmiące w uszach pytanie: „Malina – strzyknęłaś sobie w porcelankę?”. To cud Boski, że do dziś nie tkwię w tej „toalecie” – wówczas byłam gotowa pozostać tam do końca życia – byleby tylko nie pokazywać się rechoczącym tubylcom na oczy.

Otryt II.

Na Barana zmówiłyśmy się z Olką, że jedziemy razem. Na Wschodnim wypatrzyłyśmy Madzię Madżeską i Kierownika, który już wtedy był dla nas Malutkim. A Malutki… Nie wiem, jak to się stało, że w Ustrzykach Dolnych poszłam rozmienić pieniądze, a po powrocie odkryłam, że mój autokar z kolegami i plecakiem – odjechał. Usiadłam na ławeczce zdeterminowana, żeby samodzielnie dotrzeć na Otryt, a po kilku minutach zobaczyłam Malutkiego taszczącego dwa plecaki. Podejście od Lutowisk, dużo prywatnych opowieści przerwanych spotkaniem dwóch legendarnych postaci:  Grądzkiego i Filipa – zaopatrzonych w szkło, z którego raczyliśmy się zawartością butelek z plecaka przy wtórze pieśni „Gdybym to ja miała skrzydłeczka jak gąska”…

Mój pierwszy „Baran” (impreza na zakończenie lata, podczas której piekło się barana) to równocześnie pierwsze w życiu złamanie: ręki i życiowych zasad.  Nie wiem, czy Henio Banaszak pamięta, jak wrzucał mnie podczas tańca do kominka. Finał imprezy był taki, że wyleciałam na łąkę i uszkodziłam sobie rękę. Rankiem po „Baranie” (czy to wtedy Szczupły i Komisarz straszyli jajami barana niewinne dziewice?:) Grześ Kostrzewski uznał, że ręka wymaga zapakowania w folię po uprzednim obłożeniu rywanolem. W życiu mi później nic tak nie spuchło, jak ta ręka gotująca się w folii podczas kilkunastogodzinnej podróży. Do W-wy wracaliśmy rano – a był to ważny dzień wręczania nam indeksów na Karowej. Pamiętam, że mama moja i Oli zrozpaczone brakiem kontaktu (tak, mówimy o erze PFB przed FB i przed mobilem:) postanowiły powiadomić GOPR o zaginięciu pociech i zażądać poszukiwań helikopterem …Podczas inauguracyjnego wykładu prof. Wiatra, Henio, ówczesny dyrektor Insytutu (w komfortowej sytuacji, gdyż Ewa zostawiła mu w Instytucie garnitur) spał snem kamiennym, a my, nowa kadra socjologiczno-otrycka, marnie prezentująca się na tle pozostałych, czysto socjologicznych, próbowaliśmy się koncentrować i zachowywać odpowiednio do sytuacji….

Otryt III.

Byłam już Maliną Otrycką ze wszelkimi tego konsekwencjami. Polegałam na śpiewaniu, kokietowaniu mężczyzn, malowaniu paznokci. Resztę chowałam skrupulatnie przed ludzkim wzrokiem. Tworzyłam Naczelny Otrycki Śpiewający Zespół Reprezentacyjny (na fali był Stachura, Brassens, Gdańszczanie: tj. Majka, Hanys, Regina etc.). Wówczas, po raz pierwszy na złość całemu światu, zadokowana pomiędzy Jaskółkami wypaliłam całą paczkę rąbniętych z kominka „Wiarusów”… Pijałam, podobnie jak Jarek, wino wyłącznie słodkie. I zawsze wnosiłam na górę cały plecak nierozwiązanych problemów życiowych…

Otryt IV – to realizacja Boskiego planu ….

A Bóg miał w wielkim planie taką Malutką miłość. Dzięki mu za to. I tak naprawdę dziś mój Otryt to Malutki…. czyli Marek. Pierwsze śpiewanie… Pierwsze, po kolejnym narzeczonym, pocieszanie… Pierwsze marzeń zwierzanie…Pierwsza prawdziwa przyjaźń… Pierwsze ciał niepokoje…Pierwsza prawdziwa obietnica… Zaręczyny… Ślub… Życie… Jaś…. Oleś… Wspominki… Śpiewanki…. I to wszystko w kontekście Otrytu…Maruchy, Kaśki, Izki, Henia Banaszaka, Michała Gierbisza, Belwitta, Szczupłego, Olka, Komisarza, Grądzkiego, Wojtasa. I Bogna zawsze obok nas… Często mam wrażenie, że Otryt tkwi w nas wiecznie… W tych zawsze otwartych dla przyjaciół drzwiach naszego mieszkania…W tym stojącym wśród książek o biznesie, Jesieninie mówiącym: Klion ty moj, apawszyj.

Jednemu z moich dawnych prezesów w geście podziękowania za coś tam – podarowałam rzeźbę Maruchy znalezioną zupełnie znienacka i zakupioną na zamku w Lidzbarku. Może mój eks prezes nie do końca rozumiał, jak wielki skarb dostał w swoje ręce. Ale z pewnością rozumie to mój starszy syn, Jasio, kiedy tatuś, z rozmarzonym wzrokiem mówi mu o Otrycie, na który zamierza go właśnie zabrać. A nasz ostatni Otryt to właśnie Jaś noszony pod sercem… Chciałabym, żeby historia zatoczyła koło. Dzięki Otrytowi mam męża, który jest moim największym przyjacielem. Może Otryt przyczyni się do tego, że ja sama stanę się w jeszcze większym stopniu przyjacielem dla moich dzieci…

Żyjemy w zupełnie innych czasach niż wtedy, kiedy poza przyjaźnią i wartościami nie było praktycznie nic więcej. Świat nas pcha w ramiona mamony. Ale my pielęgnujemy w sercu, czy w pamięci, coś więcej: świat wartości otryckich. I oby każdy mógł znaleźć w tym POWROCIE choć kawałek starego, sentymentalnego świata…. Czego wszystkim życzę, bo sama mam go w Malutkim kawałku, na co dzień:)…

Malina