#Joy, rzecz o dzieleniu się pasją

Przyjechaliśmy w Dolomity na narty, i o nartach, a konkretnie o dzieleniu się pasją, chcę dziś napisać. Na pierwsze narty wybrałam się z dziewczynami z Teatru Wielkiego, w którym śpiewałyśmy. To był chyba Turbacz, a deski pożyczyłyśmy od przewodników z SKPB (Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich). Pożyteczne to było, bo wszyscy mieli z nas ubaw po pachy:) Rok był 1985. Potem…

… potem zaciągnęłam Najdroższego, jeszcze jako narzeczonego, do Zwardonia. Nie było pewne, czy nam się to narciarstwo spodoba. Ja miałam zdrowo otarte stopy, a M. wybity kciuk.

Transfer pasji

Chyba nic by nie wyszło z tego wspólnego nartowania gdyby nie dzieci. Oleczkowi pierwsze nartki przypięliśmy do butów pod Bacówką w Bartnem gdy miał 3 lata. Nie był entuzjastycznie nastawiony do konieczności walki z górą i ze śniegiem. Starszy o 4 lata Jaś od razu złapał bakcyla. Jednak i wtedy rodzinne narciarstwo stało pod znakiem zapytania i chwała Najdroższemu, że zdecydował się w kolejnych latach zabierać chłopców na męskie zimowe wyprawy do Bacówki, podczas których wynajmował instruktora w Sękowej. A że stać tak kilka godzin na śniegu trudno, dołączył do chłopców. I to był jeden z ważniejszych momentów naszego rodzinnego życia. Ta góreczka w Sękowej i instruktor z GOPR.

Wiatr we włosach i wolność w głowie

W tym roku mija 13 lat naszego rodzinnego narciarstwa. Oleczek w wieku 6 lat zjeżdżał w Zillertalu z czarnej trasy o znaczącej nazwie „Harakiri”, na którą wjechaliśmy przypadkowo. Pamiętam jak się rozpędzał na krechę i sunął jak stabilny bączek w odblaskowym żółtym kasku za Jasiem, który ma dryg do slalomu i jeździ nie tylko znakomicie technicznie, ale i z gracją (cała Mama:) Pokochaliśmy rejony GarmischPartenkirchen, gdzie mieszkają nasi przyjaciele, i bawarskie Sylwestry w hali ludowej, jedne z fajniejszych w naszym życiu. Potem odkryliśmy okolice Seefeld. Z kolei Włochy zawsze witają nas obfitym opadem śniegu lub deszczu, i zaraz potem rozpieszczają słońcem takim jak dziś na Marilleva i Folgaridzie.

Miłość do deski

To taka miłość, która nie mija, nawet gdy raz czy dwa ulegnie się wypadkowi. Kiedy jedno z naszych dzieci dwa razy pod rząd złamało nogę, rozpoczęliśmy nową tradycję Romantycznych Nart we dwoje na początku marca. To nasz sposób świętowania urodzin Najdroższego: czas zarezerwowany na bliskość, wieczorne rozmowy i wspólne radowanie się jazdą, eksplorowanie nowych tras i poznawanie nowych miejsc. Dobrze nam z tym. Bez wyjazdów narciarskich byłoby inaczej. Bez tych rytuałów porannego ubierania się, smarowania (dawniej) dzieciom buzi kremem z filtrem, bez przerw na wystawianie twarzy do słońca, bez skupienia na doskonaleniu techniki, bez rozmów o sprzęcie i radości z nowego fuksjowego kasku, o którym marzyłam:) Podobnie jak marzyłam o tym, żeby znów wrócić na stok w pełnym rodzinnym składzie, co się nam udało podczas tegorocznego Sylwestra pod Seefeld. #KochamCieZycie, że hej!:) Daj nam tylko Boże zdrowie, o kondycję obiecujemy dbać.

Co dwie pary desek, to nie jedna

Dobrze jest mieć pasje podzielane z partnerem życiowym lub bliskimi przyjaciółmi (Kiedy kolejny łyżwy, Haneczko?:) To dobry plan na ten okres życia, gdy dzieci będą spędzały czas wolny bez rodziców. To również miła perspektywa – spędzać czas z kimś kogo się nie tylko lubi, ale ma przyjemność robienia wspólnie ulubionych rzeczy. Narty, oczywiście, są tylko jednym z wielu możliwych sposobów i pretekstem do podzielenia się z Wami moją pasją i radością. #Joy.

A Ty? Podziel się, proszę, i napisz jakie pasje podzielasz ze swoimi bliski.