Perfekcyjna liderka korpo. A co z perfekcyjną panią domu?

„Pamiętaj, Joasiu”, powiedział wiele lat temu mój Mentor, „że perfekcjonizm jest formą egoizmu”. Pamiętam, mój drogi Mistrzu. Przećwiczyłam na własnym grzbiecie wszystkie „frustry” i dylematy kobiety, która z jednej strony chce być idealnym szefem w dużej firmie równocześnie będąc idealną matką, żoną i kochanką.  I która, próbując zawsze czynić cuda zapomina, że nasi bliscy nie potrzebują cudotwórcy. Oni potrzebują szczęśliwej MNIE („tfu, cóż za egoizm!”). A jeśli tego im dać nie mogę, potrzebują mojego zmęczonego ciała świadczącego o mojej fizycznej obecności. Nade wszystko, zaś, potrzebują mojej uważności i czujności. Choćby online.

Każda z nas może powyższe role matki, żony, kochanki, opiekunki, partnerki etc. uporządkować wedle własnej hierarchii potrzeb.

„Ciążyłam”, w pracy. Rodziłam, niemalże w pracy. Karmiłam, także w pracy. Wychowywałam, z pracy i po pracy. Uczyłam się, co jest ważne dla moich dorastających synów – w pracy, z pracy, po pracy i zdalnie po pracy, m.in. za pośrednictwem social mediów i Skype’a. Mam silne i mądre dzieci. Mam też bardzo dobre, ciepłe, mocne i oparte na wzajemnym szacunku, relacje z nimi.

Nauczyłam się, że to, co mi pomaga, to CZUJNOŚĆ. Mogłam padać na twarz, ale byłam czujna, daleka od samooszukiwania się, że jest idealnie. Wiedziałam, z czego jestem niezadowolona i wiedziałam, na czym mi zależy, nawet jeśli w danym momencie muszę poświęcać uwagę pracy. Pilnowałam czujnie wartości, czyli Tego, co najważniejsze, w każdym momencie swojego życia. Byłam czujna jak wilczyca, opiekunka stada, tytułowa bohaterka mojej ulubionej książki Clarissy Pinkoli Estes „Biegnąca z wilkami”.

Jakże trudno wybaczyć sobie, że się nie jest doskonałą. Bardzo trudno. Wszak każda z nas jest w stanie góry przenosić. I przenosi. Pytanie, kto tego potrzebuje poza nami i czy musimy to robić w pojedynkę? Może się bowiem okazać, że można było odpuścić lub poprosić o pomoc.

Co? Pomoc? Polska liderka, a tym bardziej matka, nie zna tego słowa. Ono, najzwyklej, nie mieści się w jej słowniku i nie przechodzi jej przez gardło. POMOC? Że niby, ja sama, nie dam rady? Jak nie ja, to kto? Robimy więc. Za siebie. Za innych. Zbawiamy świat. Przecież wiemy, co jest dla niego najlepsze. Pytanie, czy to samo jest najlepsze dla mnie? I czy moi najbliżsi są szczęśliwi, kiedy zbawiam cały świat, zamiast się do nich przytulić?

Przez ostatnich kilka dni publikowaliśmy z Najdroższym na FB podsumowanie naszych wspólnych 20 lat liczonych kalendarzem formalnym i kościelnym. Bilans wypadł znakomicie („No nie wiem, znakomicie? Zaraz znajdzie się jakiś dowód, że nie było tak dobrze” pomyśli przeciętny Kowalski).

– A czym był mierzony ten Państwa życiowy sukces? – zapyta czujnie polska liderka w biznesie i matka-Polka.

Właśnie. Jak mierzysz, moja ulubiona matko-liderko, swój sukces? Jak definiujesz miary, które pozwalają Ci powiedzieć w tym życiu intensywnym i pełnym wyzwań oddalających nas od ideału: „O tak! Jestem kobietą sukcesu!”. „Jestem z siebie zadowolona!”.